„Życie jest łatwe, kiedy masz zamknięte oczy i nie rozumiesz niczego, co widzisz…”

John Lennon

Zapraszam na warsztat „TECHNIKI TRANSOWE W TERAPII" Dla zainteresowanych psychologią zdrowia, terapeutów i coachów.

Termin 10-11 X 2015
Miejsce: Siedziba firmy: Al. Solidarności 129/131, lok. 103
Ilość osób: 8-10
Pozostałe informacje: http://hipnoza-warszawa.pl/index.php/techniki-transowe

Zawartość szkolenia:

Stres i emocje, ich rola w dokonywaniu zmian w ciele i umyśle.
2. Samopoczucie jest zależne od stanu więc jak zmienić stan?
● psychologiczne i energetyczne sposoby oczyszczania ciała i umysłu (techniki transowe) 3. Znaczenie symboli i metafor w codziennym życiu, terapii i autoterapii.
4. Błyskawiczne sposoby na fobie (techniki transowe).
5. Przekonania.
6. Natrętne myśli i czarnowidztwo.
7. Praca z wewnętrznym dzieckiem (techniki transowe). 8. Wizualizacja, zasady i metody.
8. Hipnoza, autohipnoza i trening uważności.

„Cztery umowy”

„Życie jest łatwe, kiedy masz zamknięte oczy i nie rozumiesz niczego, co widzisz... John Lennon

Wpadła mi w ręce dość nietypowa książka. „Cztery umowy”, autorem jest Don Miguel Ruiz, on jest Meksykaninem z prastarego rodu Tolteków. To społeczność, która badała i przechowywała duchową i praktyczną wiedzę swoich przodków. Don Miguel Ruiz urodził się w rodzinie uzdrowicieli, ale wybrał współczesną medycynę i został lekarzem chirurgiem. Jednak życie nosi niespodzianki i gdy pewnego razu jadąc samochodem zasnął i uderzył w betonowy mur – przeżył doświadczenie, które spowodowało, że wrócił do przekazywanej z pokolenia na pokolenie wiedzy przodków. Książka nosi podtytuł „Droga do wolności osobistej” i czytając ją znów widziałam jak blisko jest współczesnej wiedzy psychologicznej. Po raz kolejny przekonałam się, że rasa ludzka przenosi na kolejne pokolenia archetypy, które są niezmienne od setek, a może tysięcy lat.

Autor pisze o zjawisku, które nazywa „udomowieniem”, a używając mniej eleganckiego sformułowania chodzi o tresurę. Uważa, że od przyjścia na świat jesteśmy udomawiani, czyli tresowani, aby żyć w określony sposób. Forma jest przekazywana przez kolejnych rodziców, ale jej trzon jest ten sam. Najpierw matka i ojciec mówią jak się zachowywać, co jest dobre, a co złe, później nauczyciele przekazują swoje mądrości dzieciom i tu pozwolę sobie na dygresję.

Zauważyłam, że dzieci nauczycielskie (te dzieci powyżej 30-tki) mają obniżone poczucie własnej wartości, lęki, fobie, zachowania kompulsywne i zaburzenia psychologiczne różnej natury. Wszyscy moi klienci z rodzin nauczycielskich mają w dorosłym życiu problemy w związkach, dolegliwości, choroby somatyczne i psychozy. Czy jest w tym szersza zależność, czy przypadek? Czy do tego zawodu trafiają osoby z problemami, czy raczej uprawianie zawodu sprawia, że zachodzą w nich istotne zmiany? Ci rodzice to najczęściej wszystkowiedzący ludzie zabijający kreatywność własnych dzieci, którzy mają monopol na wiedzę o wszystkim, łącznie z tym, co czują ich dzieci, jak powinno wyglądać ich małżeństwo, jaką zupę gotować dla wnuka, który proszek do prania najlepszy i kiedy powinno myć się okna. Potrafią zatruwać przez całe lata życie dorosłych dzieci, za to, nigdy nie umieli dać miłości, wsparcia, pochwały, podziwu i tych wszystkich emocji, które sprawiają, że dzieci potrafią świetnie radzić sobie w życiu. Chojnie obdarowywali krytyką, udowadnianiem, że dziecko nigdy nie ma racji (przecież rację mają tylko oni), stosowali manipulację, gdy chcieli coś osiągnąć dla siebie. Miłość warunkowa: „kocham cię wtedy, gdy spełniasz moje oczekiwania” a nie – KOCHAM CIĘ ZA TO, ŻE JESTEŚ!

Ostatnio usłyszałam słowa klientki, która będąc pod 50-tkę pamięta, jak ojciec mówił do niej „ach, jesteś taka głupiutka, ale nadrobisz wyglądem”, a matka „jak będziesz dorosła, to podmalujesz się i będzie dobrze”. Wykształcona, mądra, atrakcyjna kobieta do tej pory niesie w sobie przekonanie, że zawsze była nieciekawa i brzydka. Szczęście własnych dzieci jest mniej ważne, niż opinia sąsiadów i posiadanie racji.

Usłyszałam, od dorosłego mężczyzny, że ojciec powiedział „jesteś mój i nawet jak będziesz miał 40 lat mogę przyjść i stłuc cię na kwaśne jabłko”

Porażające, prawda?

Kiedyś na szkoleniu usłyszałam słowa, które zapadły we mnie głęboko: „albo masz rację, albo masz dzieci”. Może okazać się, że dzieci wybiorą towarzystwo normalnych ludzi, którzy czasem się mylą i odetną się od zimnych, wszystkowiedzących rodziców zmuszających dzieci do życia wg ich modły, a nie według potrzeb i zainteresowań. Mamy jeszcze grupę manipulatorów: „dam Ci, gdy zrobisz to, co ja zechcę”, „będę cię utrzymywać na studiach, gdy będzie to kierunek, który ja wybiorę”.

Po latach mamy inżyniera, który pracuje w zawodzie kilka miesięcy, bo nie jest w stanie tam wytrzymać, Mamy kolejnego specjalistę od zarządzania, który nie odnosi sukcesów w pracy, bo ma zupełnie inne predyspozycje psychiczne. Jedna z moich bardzo dorosłych pacjentek opowiedziała, że gdy wychodziła za mąż i była już gotowa suknia ślubna, to matka bez pytania przefarbowała ją na kolor, którego ona nie znosiła.

Gdy pisałam ten tekst kolejna klientka opowiedziała o domu rodzinnym, a było to ok. 40 lat temu, a nie w XVIII wieku. Gdy mama (ceniony w pracy pedagog w mieście wojewódzkim) uznała, że dzieci coś przeskrobały mówiła „przynieś pas”. Pas skórzany, szeroki wisiał na honorowym miejscu. To dziecko było bite tysiące razy. Raz kiedy musiało ten pas wziąć, drugi raz kiedy nim dostawało i setki razy przez resztę życia pamiętając upokorzenie, lęk i ciosy.

Mamy jeszcze grupę matek, które się poświęciły. „Poświęciłam tobie życie, a ty czym mi odpłacasz?” To jest wywoływanie poczucia winy bez wzięcia odpowiedzialności za to, że powołały człowieka do życia. Poświęcanie się, to synonim ponoszenia ofiary. Ten, kto ponosi ofiarę ma psychologiczny interes, aby tak było. Ma jakiś, podświadomy zysk z bycia ofiarą.

Jeżeli twoi rodzice pragną twojego dobra, to chociaż na starość mogą nauczyć się wzajemnego szacunku i poszanowania. Czasy, że „dzieci i ryby głosu nie mają” skończyły się bezpowrotnie. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Więc kończąc i narażając się rodzicom-nauczycielom, ale nie tylko, apeluję do dzieci, które już są samodzielne i mogą podejmować własne decyzje. Czas, abyś zaczął żyć swoim życiem, tak jak tego pragniesz i postępować w sposób, który sprawi, że poczujesz się szczęśliwy.

Jesteś wolnym człowiekiem, który ma prawo do szczęścia, nie urodziłeś się po to, aby spełniać niezrealizowane marzenia rodziców, aby być wykorzystywanym emocjonalnie. Zasługujesz na uwagę, wysłuchanie, na to, aby wyrazić swoje zdanie czy opinię.

Zasługujesz na to, aby żyć swoim życiem, a nie scenariuszem napisanym przez matkę czy ojca. Więc życzę Ci odwagi, abyś się wyzwolił.

A jeżeli uda Ci się dokonać zmiany w rodzicach to gratulacje dla was wszystkich.

I wracając do tematu tresury (moje określenie). Zasada jest prosta. Kij i marchewka. Tresura jest tak skuteczna, że po jakimś czasie nie potrzebujemy nikogo, kto by nas tresował. Robimy to świetnie sami.

System wierzeń i zasad, które nam wpojono – rządzi naszym umysłem. Wszystko co tam jest, przyjmujemy jako naszą prawdę. Niektórzy idą tak daleko, że są w stanie zabić człowieka za swoją prawdę, wierząc, że jest ona jedyną, prawdziwą. Wydajemy sądy nawet wtedy, gdy wewnętrznie czujemy, że coś nie gra.

Wewnętrzny sędzia kierując się tymi zasadami wydaje wyrok „winny”. Jeżeli jest wina to musi być kara. Kara wywołuje wstyd.

Kolejna cześć naszej osobowości zbiera osądy, znosi wyrzuty, poczucie winy i wstyd. To ofiara. Ofiara myśli: „nie jestem wystarczająco mądry, atrakcyjny, nie zasługuję na miłość”. Sędzia potwierdza wyrok.

To, co nie zgadza się z systemem wierzeń wywołuję reakcję w ciele, skurcz w sercu czy brzuchu – to lęk. Lęk zaburza harmonię w ciele poprzez zmiany biochemiczne, skutkuje w jakiejś przyszłości uszkodzeniami układu immunologicznego.

Ale popatrzmy jeszcze raz na karę. Czy karzemy się jeden raz czy więcej?

Jako jedyny gatunek w świecie przyrody karzemy się wielokrotnie. Jak to możliwe? To załatwia nam nasz umysł, a w nim pamięć. Potrafimy setki razy rozpatrywać, mielić, przeżywać jakieś zdarzenie. Jak pamiętacie z wcześniejszych tekstów, nasz umysł nie odróżnia tego, co dzieje się naprawdę, od tego, co przeżywamy we własnej głowie. Traktuje to identycznie. Więc lęk sobie hula nieraz latami.

Nie tylko karzemy siebie, ale karzemy też bliskich zmuszając ich do tego samego, wypominając, obrażając się, wylewając tę emocjonalną truciznę.

Do kompletu stwarzamy sobie wzorzec doskonałości. Figura jak pani X, intelekt jaki pan Y, wdzięk jak pani Z itd.

Ponieważ nie jesteśmy w stanie być jak ten wzorzec, uznajemy się za niedoskonałych (lub beznadziejnych mówiąc mniej delikatnie). Myślimy, że uratuje nas maska, czyli zaczynamy grać rolę kogoś, kim chcielibyśmy być, a nie jesteśmy. Staramy się, aby nikt nie zauważył naszych „braków”.

Jeżeli bezustannie znęcasz się nad sobą, to mniejszym problemem jest poniżenie, lekceważenie czy przemoc, którą dostajesz od kogoś (najczęściej bliskiego).

Szukamy ciągle prawdy, a nie możemy jej zobaczyć chociażby dlatego, że widzimy mniej niż 1% świata. Dowiodły tego badania neurofizjologów z Australii. Po 1/ nasze zmysły są mocno niedoskonałe (weźmy dla przykładu, co widzi kot nocą, co słyszy i czuje nasz domowy pies), po 2/ widzimy tylko to, co zna nasz umysł, więc jeżeli po ulicy będzie chodził gad w piżamie, to go nie zobaczymy, bo nie mieści się to w programie umysłu „wiem i znam”.

Miało być krótko, a wyszło dłużej więc o samych czterech umowach w następnym tekście.

Alicja

Back to top