„Życie jest łatwe, kiedy masz zamknięte oczy i nie rozumiesz niczego, co widzisz…”

John Lennon

Artykuł biorący udział w konkursie.
Za chwilę czas świąteczny, kiedy cieszymy się z bycia razem, z ciepłych, wiosennych dni, z odpoczynku. Jednak są wśród naszych bliskich chorzy, którzy tę radość przełykają jak łzy. Ale rak to nie starystyka, to także dowody na życie i często miejsce na dokonanie zasadniczych pozytywnych życiowych zmian. Życzę więc chorym odwagi, aby zmian dokonali, a zdrowym, aby wsperali ich w tym działaniu.

Co z nami się stało, że po wyjściu od lekarza pojawia się takie poczucie smutku i beznadziei, że trudno z tym żyć?

A może to nie my pacjenci, tylko lekarze pogubili się w procedurach, procesach, wykresach i zapomnieli, że mają przed sobą człowieka i sami też są ludźmi?

Od lat prowadzę terapię pacjentów, w tym wielu chorych na nowotwory. Choroba nie patrzy na wiek, płeć, status materialny i nawet ten, co wydawałoby się, że może mieć łatwiej, bo ma odpowiednie znajomości, większe pieniądze, czy cokolwiek innego musi w pewnym momencie zmierzyć się z bólem, z obojętnością, a nawet znieczulicą pracowników ochrony zdrowia, z przedmiotowym traktowaniem.
Pracowałam kiedyś z młodym człowiekiem z rakiem mózgu. Miał 34 lata, rozpadające się małżeństwo i 3-letnią córeczkę, która była dla niego całym światem. W klinice neurochirurgii zakończono leczenie ze skierowaniem do hospicjum. Marek (imię zmienione) bardzo racjonalny, bez wiary w cokolwiek innego niż leczenie konwencjonalne zdecydował się jednak na wizytę w gabinecie psychologicznym. Nie potrafił mówić o emocjach, nie chciał mówić o sobie stanęłam więc przed niewielkim obszarem działań, które były w tej sytuacji dostępne.


Wiedziałam nie tylko z teorii jak pracować z umysłem, aby wpłynąć na układ immunologiczny. Wiele lat wcześniej podczas trwania poważnej choroby kręgosłupa, gdzie stawką był wózek inwalidzki, ciągły, porażający ból i rozpacz, gdy myślałam o przyszłości wpadła mi w ręce jedyna książka, która nie tylko pozwoliła na wyjście z choroby, ale w efekcie doprowadziła do zmiany zawodu. To był opis techniki relaksacyjnej, która sprawiła, że odleciałam. Lot był cudowny, bez bólu, z wolnością na całym polu istnienia. Dodatkowo w kolejnym etapie stosowałam wizualizację, widząc siebie jak biegam, słysząc tupot szybkich kroków, czując radość życia.

Mogłam więc Markowi zaproponować to samo. Patrząc w jego oczy widziało się cierpienie.
W sytuacjach, gdy stawką jest życie zawsze pojawia się pytanie; Czy warto żyć? czy warto cierpieć? może ta wielka niewiadoma, za którą nie możemy dziś zajrzeć jest wyzwoleniem i ukojeniem?
Odpowiedź Marka była tylko jedna...moja córka. Szliśmy więc tym tropem córki, wyobrażając sobie jej przyszłość, gdy coraz starsza będzie dzieliła się z ojcem wiadomościami ze szkoły, gdy będzie opowiadać o ważnych, dziecięcych sprawach, gdy wreszcie nadejdzie czas na tajemnice.

Marek nauczył się rozluźniać ciało, wiedział, że napięcia to stres. Stres to myśli o tym, co może się nie udać, to lęk przed porażką, to strach z wielkimi, pustymi oczami. Nauczył się spojrzenia z drugiej strony lustra. Udało się wielu ludziom, ja też mogę należeć do tej grupy. Nauczył się żyć chwilą. Zobaczył, że od momentu choroby, a nawet wcześniej ciągle skupiał się na analizowaniu przeszłości i martwieniu się o przyszłość, że zapomniał co czuje, gdy rączki dziecka obejmują jego szyję, zapomniał jak topi się serce, gdy cichy, dziecięcy głosi mówi „jak będę duża, to tatuś zostanie moim mężem”. Teraz celebrował te chwile, odczuwał całym sobą czas, kiedy był z córką na spacerze i kiedy czytał jej bajki przed snem. Życie stało się ważne, pełne niespodzianek a nawet
 
radości i miłości. Teraz zauważał momenty, które niosły nadzieję i stanowiły o wartości życia. Wiedział, że nie muszą być dane na zawsze i przyjmował z wdzięcznością.

Wszystko działo się szybko. Trzy wizyty w gabinecie i parę razy dziennie własna praca w domu. Po trzech tygodniach Marek zwrócił się do szpitala o przeprowadzenie badań. Wcześniej nie domykały się komory mózgowe i przemieszczał się płyn. Lekarze wychodzili z założenia, że nie stosowano w międzyczasie żadnych zabiegów medycznych więc nie mogły zaistnieć zmiany. Badania jednak przeprowadzono. Gdy trafiły na biurko profesora uznał, że pomylono pacjenta lub wyniki. Badania zrobiono po raz kolejny. Okazało się, że zamknęły się komory mózgowe, co kwalifikowało Marka do leczenia izotopem. Mógł żyć.

Wiele badań przeprowadzono na świecie, ale także w Polsce udowadniających, że kondycja psychiczna pacjenta, jego stosunek do choroby, chęć życia lub brak nadziei przyczynia się do poprawy zdrowia lub do śmierci.

Leczenie medyczne jest tylko częścią całego procesu. Kilka lat temu przeprowadzono badania części pacjentów w domu oraz później w jednej z dużych krakowskich przychodzi pod gabinetem lekarza rodzinnego. Okazało się, że wyniki ciśnienia, cukru i innych parametrów zdecydowanie rosną przed wejściem do lekarza. Teoretycznie powinno być odwrotnie.

Badania amerykańskie pokazały, że najważniejszym elementem w procesie leczenia jest sam lekarz, jego stosunek do pacjenta, empatia, wiara w skuteczność terapii.

Więc życząc lekarzom sukcesów życzę pacjentom opieki lekarza z sercem, który daje nadzieję, a nie odbiera. Który zachęca pacjenta do aktywności w każdej sferze życia, także tej aktywności dotyczącej poszukiwań sposobów, co dla niego będzie dodatkowym stymulatorem życia.
Alicja

Back to top